Objawienie - Apokalipsa MP3

poniedziałek, 24 lutego 2014

Do anioła zboru w Laodycei…

Na świecie jest dziewięć miast o nazwie Laodycea, ale ta jest wyjątkowa… „Laocydea wyróżnia się spośród wszystkich siedmiu zborów tym, że zmartwychwstały Chrystus nie może powiedzieć o niej nic dobrego.

W starożytności było przynajmniej sześć miast nazywających się Laocydea, to zaś, w odróżnieniu i od innych nazywano Laocydeą na Lykus. Zostało ono założone przez Antiocha Syryjskiego i swoją nazwę przyjęło od imienia jego żony Laodice.  Swoją ważność zawdzięczało ono wyłącznie położeniu geograficznemu. Droga prowadząca z Efezu na wschód i do Syrii była najważniejszą drogą Azji.

Zaczynała się ona u wybrzeża przy Efezie, a następnie wspinała się na centralną wyżynę położoną na wysokości ponad 2,5 km nad poziomem morza. Stamtąd przebiegała wzdłuż doliny rzeki Meander, dochodząc do tak zwanych Bram Frygii. Dalej rozpościerała się szeroka dolina, na której łączyły się granice Lidii, Frygii i Carii. Rzeka Meander wpływała do doliny przez głęboką szczelinę między skałami; tędy nie mogła przebiegać żadna droga. Dlatego prowadziła tędy okrężna droga doliną rzeki Lykus. I w tej dolinie była położona Laodycea.

Droga prowadząca na wschód przez Laodyceę rozpoczynała się Efeskimi Wrotami i kończyła się Syryjskimi Wrotami. To już wystarczyło, aby Laodycea stała się wielkim ośrodkiem handlowym i strategicznym miastem starożytnego świata. Na początku Laocydea była fortecą, lecz słabością tego miasta było zaopatrzenie w wodę podziemnym akweduktem z jezior położonych o prawie 10 km od miasta, co było szczególnie niebezpieczne w czasie oblężenia. Dwie inne drogi prowadziły do wrót Laodycei, z Pergamu i doliny Hermus do Pizydii i Pamfilii oraz do wybrzeża przy Perge, a także ze wschodniej Carii do centralnej i zachodniej Frygii.

Jak powiada Ramsey: „jedynie pokój był potrzebny, aby Laodycea stała się wielkim przemysłowym i finansowym ośrodkiem”. Pokój ten nastał za panowania Rzymu. Rzymski pokój, jak powiada Pliniusz, uczynił Laodyceę najwybitniejszym z miast.
Laodycea wyróżniała się pewnymi cechami, które wywarły wpływ na charakter skierowanego tam listu.

1. Był to wielki ośrodek bankowy i finansowy. Cyceron, podróżując po Azji Mniejszej, właśnie w Laocydei realizował swoje listy kredytowe. Było to jedno z najbogatszych miast w świecie. W 61 roku po Chr. zostało ono zniszczone przez trzęsienie ziemi, ale jego bogaci i niezależni mieszkańcy nie przyjęli pomocy od władz rzymskich i własnym kosztem odbudowali miasto. Tacyt pisze: „Jedno z najsławniejszych miast Azji, Laocydea, zostało zburzone przez trzęsienie ziemi w tym samym roku i bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, własnym kosztem powstało z ruin” (Tacyt, Roczniki 14,27). Nic więc dziwnego, że Laodycea przechwalała się swoim bogactwem; była niezależna finansowo, od nikogo nie potrzebowała wsparcia. Była tak bogata, że nawet nie potrzebowała Boga.

2. Był to wielki ośrodek wytwórczości tekstylnej. Owce pasące się wokół Laodycei słynęły z miękkiej, połyskującej wełny. Wyrabiano z niej odzież wierzchnią, a szczególnie tuniki zwane trimita, a czasem nawet Trimitaria. Laodycea była tak dumna z wyrobu tej odzieży, że nawet sobie nie uświadamiała swej nagości wobec Boga.

3. Mieścił się tu również wielki ośrodek medycyny. Dwadzieścia kilometrów na zachód od Laodycei w kierunku Wrót Frygii znajdowała się świątynia karyjskiego bóstwa Men. W pewnym okresie świątynia ta była społecznym, administracyjnym i handlowym ośrodkiem całego regionu. Dopiero sto lat temu zaniechano wielkich targów przy jej murach. Świątynia była ośrodkiem wiedzy medycznej, która później została wchłonięta przez samą Laodyceę. Niektórzy lekarze zdobyli tak wielką sławę, że ich imiona pojawiły się na monetach laodycejskich. Dwaj z nich to Zeuxis i Aleksander Filaletes.

Tutejsza szkoła medyczna słynęła na cały świat z wyrobu maści do uszu i maści do oczu. Nasz tekst wspomina o maści do oczu. W języku greckim słowo to brzmi kollurion, co dosłownie znaczy mała kulka chleba. Słowo to wywodzi się ze słynnego tefra Frygia, frygijskiego proszku, eksportowanego na cały świat w postaci stężonych kuleczek. Laodycea tak bardzo szczyciła się swoimi medycznymi umiejętnościami w zakresie chorób oczu, że nie uświadamiała sobie nawet swojej duchowej ślepoty.
Słowa zmartwychwstałego Chrystusa dotyczą bezpośrednio dobrobytu i umiejętności, które z umysłów i serc mieszkańców tego miasta, a nawet członków chrześcijańskiego zboru, eliminowały potrzebę Boga.

4. Należy wspomnieć również o finansowej sytuacji Laodycei. Na terenach tych zamieszkiwało wielu Żydów. Tak wielu Żydów emigrowało do tego rejonu, że rabini publicznie potępiali tych, którzy poszukiwali wina i łaźni frygijskich. W 62 roku przed Chr. Flaccus, zarządca tej prowincji, zaniepokojony odpływem środków finansowych, wysyłanych przez Żydów w postaci podatków świątynnych, wydał zakaz wysyłania pieniędzy za granicę. Na skutek tego w Laodycei zatrzymano 20 funtów przemycanego złota, zaś w Apamei i Frygii – sto funtów. Taka ilość złota równała się 15.000 drachmom srebra, ponieważ podatek świątyni żydowskiej wynosił pół szekela, co równało się dwom drachmom, oznacza to, że na terenie tym mieszkało przynajmniej 7.500 dorosłych Żydów płci męskiej. W Hierapolis, dziesięć kilometrów od Laodycei, znajdowało się „zgromadzenie Żydów”, które miało prawo zbierać ten podatek i różnego rodzaju grzywny oraz posiadało archiwum, gdzie przechowywano dokumenty żydowskie o wyjątkowej ważności prawnej. Tylko w niewielu regionach Żydzi byli bogatsi i bardziej wpływowi niż tutaj.” Wiliam Barclay

*****

„Jedziemy dalej szeroką doliną na południe. Laodycea oddalona jest od Filadelfii o jakieś 100 km. Każdy adwentysta zbliżając się do tego miejsca będzie odczuwał dreszczyk emocji. Nie inaczej było ze mną. Jak ona naprawdę wygląda? Czy ta woda rzeczywiście jest taka letnia? A w ogóle to czy my jesteśmy tak do niej podobni? No w końcu za miastem Denizli napotykamy zaniedbany znak na Laodyceę. Już blisko. Dojeżdżamy jakąś boczną, mało uczęszczaną drogą za miastem. W przeciwieństwie do poprzednich historycznych miejsc, to jest zupełnie nie ogrodzone i nie zagospodarowane turystycznie. Jest po prostu nieatrakcyjne. Laodycea dzisiaj to bardzo rozległy teren, szary, pokryty pyłem, wypaloną trawą i ostami płaskowyż, długości około 3 i szerokości około 1 kilometra. Miasto, które prawie całkowicie zostało ograbione ze swoich ruin, których kamienie wykorzystano do budowy innych obiektów w mieście obok. W dali widać góry dochodzące do 2750 m. wysokości.
Laodycea – „naród sądu”. Założone w III w.p.n.e. przez Antiocha II. W czasach rzymskich, dzięki produkcji czarnej wełny i odzieży, która nie płowiała, zostało jednym z bogatszych miast w Azji Mniejszej. Wyrabiano tam też słynny w tamtym czasie „Frygijski proszek” używany na schorzenia oczu. Było tak bogate, że po trzęsieniu ziemi w roku 60 n.e. mieszkańcy odmówili przyjęcia wsparcia finansowego od Rzymian i odbudowali je z własnych środków. Zburzone ostatecznie w średniowieczu nie odzyskało potęgi, ponieważ obok było już drugie miasto.

Samochód zostawiamy w cieniu i powoli podchodzimy w górę do widocznych w dali ruin. Wokół pustka, a na ziemi porozrzucane kamienie i szczątki dawnej świetności. Dwa drzewa rosnące wśród tych ruin są jedynymi drzewami na całym tym olbrzymim wzniesieniu. Widok ten robi przygnębiające wrażenie. Idę do widocznych w dali kolejnych ruin. Krajobraz się nie zmienia. Jest akurat samo południe. Słońce pali niemiłosiernie. Wody! Spod nóg uciekają jaszczurki, a do nóg przyczepiają się osty. Po pewnym czasie, po prawej stronie wyłania się amfiteatr. Jedyny obiekt, który zachował się w jako takim stanie. Ale jest pusty. Żadnej widowni. Nie ma spektaklu i nie ma widzów. Płaskowyż Laodycei ciągnie się jeszcze dalej, ale jest tak nieprzyjazny i mało urozmaicony, że idę jeszcze kawałek wśród z rzadka porozrzucanych kamieni, i za chwilę zawracam. W dali, wokół płaskowyżu, widać zielone ogrody, drzewa, po prostu życie! A ta Laodycea jakby należała do innego świata. Zaniedbana, wysuszona, martwa. Można bez problemu podjechać ciężarówką, zabrać te porozrzucane kamienie i wykorzystać je na budowie. I tak też w przeszłości uczyniono. Nikt tu na to nie zwraca uwagi.

Nagle ni stąd, ni zowąd zjawia się przede mną starszy mężczyzna. Mieszkaniec Laodycei? Zatrzymuje mnie, wyciągając z kieszeni ręcznie uszyty mieszek i na dłoń wysypuje zeń skarby. Pokazuje na migi, że to jego znaleziska wygrzebane tutaj, wśród kamieni. Ostrzeżony przez opisy naciągaczy w przewodnikach turystycznych, nie zamierzam dokonywać żadnej transakcji, ale z dużym zainteresowaniem przyglądam się wysypanym na dłoń monetom, ozdobom, kolczykom i innym skarbom. Trudno mi ocenić ich autentyczność, ale kiedy później odwiedziłem tamtejsze muzea, jestem przekonany, że miał rzeczywiście coś ciekawego. Oryginały? Zupełnie nie przypominały ewidentnych podróbek oferowanych w innych, bardziej przez turystów odwiedzanych miejscach.

Po godzinie zwiedzania, siadamy do samochodu i jedziemy do Pammukale („Białej Fortecy”), dziwnego, białego tworu na zboczu góry, widocznej w pewnej odległości z Laodycei. To tam płynie ta słynna letnia Laodycejska woda. Dzisiaj to miejsce wpisane jest na listę UNESCO i zaliczone do niepowtarzalnych zjawisk przyrody. To dawny kamieniołom, który pod wpływem gorącej wody wypłukującej i osadzającej minerały zamienił to miejsce w niezwykły i fascynujący krajobraz. Tu, przeciwnie do miejsc, które odwiedzaliśmy do tej pory, jest mnóstwo turystów. Powoli wchodzimy na górę, podziwiając niezwykłość tego miejsca. Biel oślepia, a bose stopy cierpią od chropowatości podłoża. Kiedyś jeszcze można było się moczyć w małych basenikach ciepłej wody, uformowanych na tarasach, ale teraz jest to już zabronione. Strażnicy pilnują, wyposażeni w gwizdki, gwiżdżąc na nieposłusznych. Idziemy zatem boso, wzdłuż strumyka spływającego z góry. Uczucie jest dziwne i zaskakujące, kiedy wkładając doń nogę, nie czujesz tak typowego w takich sytuacjach chłodu, lecz przyjemne ciepło. Przyjemne! Ale pić tę wodę w takim upale? Niemożliwe! Ma temperaturę 35 stopni. Z góry podziwiamy widok na całą okolicę i w dali na szary płaskowyż Laodycei. Jasność jest tu niezwykła – słońce z góry, biel z dołu. Aż oczy bolą. Dla zapewnienia sobie dochodów, urządzono też basen, gdzie można za kilka dolarów moczyć się w ciepłej laodycejskiej wodzie pomiędzy zatopionymi antycznymi kolumnami. Tak, tylko moczyć, bo o pływaniu w tej temperaturze nie ma mowy. Już w starożytności przyjeżdżali tu rzymscy weterani wojenni moczyć swoje zmęczone kości. Wokół basenu restauracja. Niestety, miejsce wysoce skomercjalizowane, więc długo się nie zatrzymujemy. Mamy przecież jeszcze nadzieję dostać się na Patmos. Idziemy jeszcze kawałek w górę zobaczyć ruiny Hierapolis. Miasto, które wybudowano jako konkurencję dla Laodycei. Ruiny znacznie lepiej zachowane i atrakcyjniejsze. Siadamy na szczycie amfiteatru i podziwiamy okolicę.

Opuszczamy to miejsce pełni wrażeń i zmęczeni słońcem. Tu niedaleko (ok. 30 km) są jeszcze Kolosy. Jak już tu jesteśmy, to zobaczmy, choć nie jest to jeden ze zborów Apokalipsy. Wkrótce docieramy do miejsca, które wśród otaczających pól, wyróżnia się tylko swoim nienaturalnym wyniesieniem. Dzisiejsze Kolosy to właśnie to – tylko płaski pagórek średnicy ok. 300 m i wysokości 10 m, na którym rośnie pszenica, a pomiędzy nią czasem widać wystające pozostałości starożytnych kolumn. Warto byłoby tu zacząć kopać, aby odkryć coś więcej. Ale w takim słońcu? Współczuję. Mariusz Radosz

*****

„Dziś Jezus nie puka tu jednak do niczyich drzwi, bo nikt tu już od wieków nie mieszka. Pustkowie po Laodycei zdaje się poświadczać prawdę Jego słów, gdy dostrzega w tutejszej gminie nie ostentacyjne bogactwo materialne, z którego jest tak dumna, ale biedotę, ślepotę i haniebną nagość (por. Ap 3,17-18). A On przecież chciałby ją ze wszech sił przed tym wszystkim uchronić! Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy za swego ziemskiego życia starał się – niczym ptak swe pisklęta (por. Łk 13,34) – osłonić przed nieszczęściami mieszkańców Jerozolimy. I chociaż nie znajduje w niej zupełnie nic, co zasługiwałoby na pochwałę, to jednak jej nie potępia. Wręcz przeciwnie, chce ją przekonać do siebie nie przez groźby, ale przez swą dobroć i łagodną perswazję. Także i dziś konfrontacja obecnego wyglądu Laodycei ze skierowanym do miejscowych chrześcijan przesłaniem w wielu z nas może wywołać zbawienny wstrząs.

Gdy dziś przyjeżdżamy do Laodycei, widzimy przede wszystkim godną podziwu pracę archeologów. Pieczołowicie zrekonstruowane arterie, fundamenty budynków i resztki kolumn. Dla kogoś kto już zna Efez czy też Pergamon spacer po miejscowych ruinach może się wydać nieco rozczarowujący. Nieco dalej możemy jednak dojść do odsłoniętego na zboczu wzgórza amfiteatru, z którego dostrzegamy najpierw zieleń pól żyznej doliny, a zaraz za nią w dali śnieżnobiałe wzniesienie Pamukkale-Hierapolis, z którego po dziś dzień spływa ciepła woda o cennych właściwościach leczniczych. Ten widok jest tak niepowtarzalny, że warto tu przyjechać choćby dla niego samego.

Latem jest tu niewyobrażalnie gorąco. Słońce pali tak, że trudno jest zdobyć się na wyjście z klimatyzowanego samochodu. Na szczęście najpierw można wstąpić do kawiarenki, aby w cieniu parasola stopniowo przyzwyczaić się do temperatury wyższej od temperatury ciała, ugasić pragnienie i zjeść dobre lody przypominające niemal do złudzenia smakiem śmietankowe lody „Calypso”, które kojarzą mi się z sielsko-anielskimi wakacjami spędzanymi w szczenięcych latach z rodziną nad Bałtykiem. Gdy tak odpoczywamy i dochodzimy do siebie, odzywa się do nas sympatyczny młody człowiek:

– Odechciało się wam Laodycei? Już nie chcecie zwiedzać wykopalisk? – Ależ tak – odpowiadamy – ale musimy najpierw zebrać siły, aby chodzić po takim upale. – Upał? – dziwi się – To dopiero czerwiec, w sierpniu będzie znacznie, znacznie cieplej. Potem przedstawia się. Jest jednym z archeologów, którzy Laodyceę rekonstruują dosłownie cegła po cegle, kamień po kamieniu. Okazuje się, że wciąż coś tam się nowego znajduje, ale na razie jeszcze nie można tego oglądać: mozaiki, rzeźby, fragmenty bram miejskich, urządzenia kanalizacyjne. Największą sensację wywołało jak dotąd, na początku 2011 roku, odkrycie wczesnochrześcijańskiego kościoła z IVgo wieku. Przypuszczalnie stał on na miejscu domu, w którym zbierali się miejscowi chrześcijanie. I to do nich właśnie skierowany był słynny apokaliptyczny list. Potem uśmiecha się zadziornie i konkluduje: – Jeszcze tylko czterysta lat i odkopiemy te wszystkie starożytne miasta Azji Mniejszej.

*****

Hierapolis – starożytne miasto położone na zboczu góry Cökelez, powyżej wapiennych tarasów Pamukkale, ok. 15 km od Denizli w południowo zachodniej Turcji (Anatolia) około 10 km od Laodycei. W starożytności było miastem frygijskim. Zostało założone najprawdopodobniej przez króla Pergamonu Eumenesa II na początku II wieku p.n.e.. Nazwa miasta wiązana jest z imieniem Hiery, żony Telefosa, króla Myzji, któremu oddawano w Pergamonie cześć jako herosowi i legendarnemu założycielowi.

*****

Pamukkale (tur. Bawełniany zamek lub Bawełniana twierdza) – turecka miejscowość położona w dolinie Cürüksu (w starożytności zwanej Doliną Lycos), około 18 km od Denizli.

Słynie z wapiennych osadów powstałych na zboczu góry Cökelez. Wypływająca z gorących źródeł woda, bogata w związki wapnia i dwutlenek węgla, ochładzając się na powierzchni, wytrąca węglan wapnia, którego osady układają się w nacieki i stalaktyty. Na zboczu góry, wykorzystując nierówności terenu, powstają progi, półkoliste i eliptyczne baseny wody termalnej, ukształtowane w formie tarasów, oddzielone od siebie obłymi zaporami, po których spływa woda. Proces ten trwa nieprzerwanie od około 14 tysięcy lat. Twory te w czasach rzymskich nazywane zostały trawertynami.

Władze tureckie objęły teren ochroną tworząc w tym miejscu Park Narodowy, który objęło swoim patronatem UNESCO, wpisując go na listę światowego dziedzictwa przyrodniczego. Park Narodowy utworzono w celu ochrony trawertynów.


*****


Kolosy (gr. Κολοσσαί) – starożytne miasto w dolinie rzeki Likos we Frygii, krainie w zachodniej części Azji Mniejszej, dawnej prowincji rzymskiej Azja. Ruiny miasta znajdują się 4 km na północ od Honaz, 20 km na wschód od Denizli i około 15 km od Laodycei.

Ludność Kolosów stanowili rodowici Frygijczycy, Grecy oraz spora, szacowana na około 10 tysięcy, kolonia żydowska. W Kolosach poświadczono kult Artemidy efeskiej i Zeusa Laodycejskiego, a także Mena, Selene, Demeter, Higiei, Heliosa, Ateny, Tyche, Boule, Izydy i Serapisa. W pobliskim Hierapolis obok świątyni Apollina znajdowała się grota Plutonion, uważana za wejście do podziemi, do której wydobywał się, przez szczeliny trujący gaz. Do groty mieli prawo wchodzić jedynie eunuchowie zwani Galloi, kapłani frygijskiej bogini ziemi Kybele.

William Barclay „Komentarze do Księgi Objawienia”
Jacek Świecki „Tam gdzie powstała apokalipsa”
Portal Turcja w sandałach oraz Laodicea
Mariusz Radosz „Widziałem siedem zborów Apokalipsy!”









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz